Mój wewnętrzny głos nakazał mi wypowiedzieć szahadę | Historie muzułmanek #54

Historia mojej konwersji i życia już jako muzułmanka jest nieco inna niż te, które z reguły czytamy. Nie była to decyzja z powodu wielkiej miłości czy świadomych wieloletnich poszukiwań właściwej drogi, nie jest to też opowieść o wielu ogromnych poświęceniach i niekończącej się tęsknocie. Wszystko przez to, że sposób, w jaki przemierzam życie, jest dość specyficzny. Nigdy nie potrafiłam żyć w zawieszeniu, gdzieś pomiędzy, stawiając starannie przemyślane małe kroki. Życie zawsze było dla mnie czarne lub białe, przeskakuję etapy przejściowe. 


Kiedy coś robię, to z pełnym zaangażowaniem. Dlatego też swój pierwszy hidżab kupiłam w meczecie w dniu szahady i od tego czasu już mnie nie opuścił. Podobnie z porzuceniem znajomości z płcią przeciwną na przykład. Zdecydowałam. Było po sprawie. Nigdy nie obejrzałam się za siebie. W podobny sposób podeszłam do wszystkich aspektów dopasowywania życia do nowej wiary; ciach i po wszystkim. Podjęłam decyzję wkroczenia w Islam i nie miałam większych problemów z akceptowaniem jego wytycznych, Alhamdulillah. Ostatecznie przecież sama go wybrałam, więc z czym mieć problem? Nie byłam praktykującą chrześcijanką, wierzyłam w Boga, ale bez żadnego usystematyzowania. Przypuszczam, że ułatwiło mi to cały proces.

Męża poznałam przez internet. Nasłuchałam się od znajomej, jak to muzułmanie z krajów arabskich naciągają Europejki na pieniądze, więc zanim w ogóle dostał szansę, bardzo uważnie obserwowałam jego podejście do spraw finansowych i odpowiedzialności. Byłam gotowa pożegnać go przy najdrobniejszym potknięciu, gdyby poprosił mnie choćby o złotówkę. A jednak wszystkim, łącznie z wizami i biletami by móc w ogóle przylecieć do Polski i mnie poznać, zajął się sam. Miało to dla mnie duże znaczenie, że w żaden sposób mnie nie obarczał. Przestałam się obawiać, że ma nieszczere intencje. Byłam traktowana tak, jak w moim odczuciu traktowałby mnie, gdybym była Arabką. 

Za jego namową udałam się do meczetu w Warszawie, by dowiedzieć się, jak wygląda organizacja nikah, ponieważ chcieliśmy się pobrać. Wysłał mnie tam dopytać o szczegóły. O samym islamie rozmawialiśmy, porównywaliśmy, ale nie było pod tym względem presji z jego strony, ani planu z mojej. Ot, tylko rozmowy. Mąż twierdził, że każdy znajduje Boga w swoim czasie i na swój sposób. Ja jeszcze nic nie twierdziłam. A jednak, kiedy zjawiłam się w meczecie i przyłączyłam do odbywających się tam zajęć dla kobiet, naszła mnie niespodziewana myśl. Pomyślałam, że teraz jest czas na szahadę, poczułam nagle, że jeśli nie zostanę muzułmanką, to coś mnie w życiu ominie. Znikąd pojawił się głos wewnętrzny, poganiający mnie: zrób to teraz, już! No i zrobiłam. W połowie tych zajęć wypowiedziałam muzułmańskie wyznanie wiary. 

Kiedykolwiek chciałam brać udział w zajęciach w meczecie, nocowałam u rodziców, ponieważ mieszkałam poza Warszawą. Pamiętam, kiedy poraz pierwszy przyszłam do ich domu w hidżabie. Do domu mojej Mamy, zbuntowanej ateistki. Mój ojczym popukał się w czoło, Mama złapała się za głowę. "Zaraz ci to minie!" - próbowała się pocieszyć. Byłam przecież po dwóch rozwodach i różnych życiowych perypetiach, dlatego nie traktowali oni moich wyborów poważnie, a tymbardziej takiego wyboru. Mąż dowiedział się o mojej szahadzie po czasie i na odległość, nie mieszkaliśmy wtedy razem. Był w szoku i bał się, że podjęłam tę decyzję na szybko, bez przemyślenia. Obawiał się, że się znudzę, że brakuje mi wiedzy, by móc wytrwać w islamie. Upierałam się, że to moja decyzja i koniec. Wtedy zaczął mnie wspierać. Tak, to była szybka decyzja, ale Alhamdulillah, najlepsza. Ostatecznie zrozumiał i dostrzegł, że robię to dla siebie. Taka była reakcja rodziny. W pracy, do której kolejnego dnia poszłam w hidżabie, po wyjaśnieniu że zostałam muzułmanką, nigdy nie miałam problemu. Zatrudnili później kolejną muzułmankę, również w hidżabie, nie przeszkadzało im to. Dawali mi nawet klucze do pustej salki bym mogła się tam modlić. Sąsiedzi także zaakceptowali mój nowy strój bez większych problemów. Nie spotkało mnie nic przykrego, a nawet zdarzyła mi się zabawna sytuacja z dwóma pijakami, kiedy podjechałam do sklepu na rowerze, w tunice i w chuście. Prowadzili głośno rozmowę na mój temat:
- Ty, zobacz, to chyba muzułmanka!
- Tak, chyba tak, a po czym poznałeś?
Oczekuję odpowiedzi, że po hidżabie, a Pan Sympatyczny myśli, myśli i odpowiada:
- Po oczach poznałem.
Kurtyna.

Miewaliśmy przez te lata małżeństwa trochę starć, na różne tematy, ponieważ pilnie uczyłam się islamu i dużo czytałam. Urodzeni w islamie muzułmanie adaptują to, co widzieli w rodzinie, jako zarówno religię, jak i kulturę. Osoba, która zaakceptowała religię z wyboru, jest bardziej dociekliwa. I ma tysiąc pytań, jak ja, o których mój mąż nigdy nawet nie myślał, bo nie było mu to potrzebne. Ja chciałam wszystko wiedzieć, nadal taka jestem, więc po dziś dzień prowadzimy takie nieraz bardzo żywe dyskusje. Często też mamy zupełnie różne zdanie.

Przyjaciółka, z którą znałam się przez 27 lat, okazała się okropną rasistką wobec mojego męża, więc musiałam zakończyć naszą wieloletnią znajomość. Miałam też bliskiego przyjaciela, nabrałam dystansu już kiedy poznałam męża, niemniej po szahadzie wyjaśniłam mu przez telefon, że zostałam muzułmanką i nie będziemy się więcej spotykać lub rozmawiać, że życzę mu wszystkiego, co najlepsze. Ku radości mojej Mamy, która od lat powtarzała, że ma na mnie zły wpływ i większość głupich decyzji w moim życiu zostało podjętych ze względu na jego towarzystwo. Jak to bywa, dziś, po latach, wiem, że miała rację. Islam uchronił mnie od wielu problemów związanych z moim dawnym stylem życia. Widzę to z perspektywy czasu. Wybór tej drogi ułatwił mi się ustatkować. 

Jeśli jest coś, czego naprawdę bardzo mi brakuje od czasu konwersji, to jest tym jazda konna. Jeździłam konno przez większość życia i brakuje mi tego szybkiego galopu z wiatrem we włosach. Jeszcze nie wymyśliłam jak to zrobić w dżilbabie, ale wszystko przede mną! Tymbardziej, że chcę nauczyć jazdy konnej swoje dzieci.

Namówiłam męża na przeprowadzkę do Egiptu. Bardzo dobrze czuję się w Kairze, chciałabym też, by dzieci dorastały w muzułmańskim kraju. Jestem bardzo podekscytowana kolejnymi wyzwaniami w życiu, bo o ile nie lubię zmian, równie mocno nie lubię stagnacji. Obecnie jest nam bliżej niż dalej do realizacji tego celu. Będzie co opowiadać!


Magdalena El Kot