Trudy nauki czytania Koranu | Historie muzułmanek #64



Dla osoby dorosłej trudnym jest nauczyć się czytać po arabsku. Jest to proces niemal bolesny. Literki wyglądają równie znajomo co chiński alfabet, a ja przez wieki mam wrażenie, że Lam i Alif to ta sama litera. Ostatecznie po dłuższym czasie jestem przekonana, że podbiłam świat, bo zapamiętałam mniej więcej alfabet, tylko po to, by na kolejnej lekcji dowiedzieć się, że każda litera może mieć trzy wersje zapisu, w zależności od tego czy jest na początku, w środku czy na końcu wyrazu. Kilka lekcji później okazuje się, że wymawiam źle połowę liter, więc uczę się ich od nowa, torturując gardło dźwiękami, o jakich istnieniu nie miało pojęcia - część liter wymawia się z górnej części gardła, niektóre ze środka, inne z dolnej części przy klatce piersiowej. Niektóre zza tylnich zębów, inne zza przednich, inne niemal między zębami. Po drodze wielokrotnie czuję, że to niemożliwe. Że nigdy mi się nie uda, że nie przestanę mylić najprostszych sylab ani rozszyfrowywać jednego słowa przez pół godziny. Ale składam jakoś te sylaby, więc idę do przodu. Mam radość życia, bo odczytałam napis 'halal' lub nazwę miasta podróżując przez Palestynę. Gdzieś na dnie serca chowam to marzenie czytania Koranu, bycia w stanie recytować surę Kahf co piątek w oryginale, surę Waqiah i Mulk każdej nocy, trochę Koranu za dnia. Jeszcze głębiej ukrywam pragnienie czytania prawdziwego Koranu w Ramadan zamiast tłumaczenia. Boję się, że nigdy to nie nastąpi, więc staram się za dużo o tym nie myśleć. Chodzę na te swoje lekcje, popełniam tysiąc błędów, z upokorzeniem patrząc na to, jak ośmioletnie dzieci czytają sto razy lepiej niż ja. Ćwiczę mimo wszystko i kończę podstawowe ćwiczenia w "Ahsanul al Qawa'id", książce do nauki. Nauczycielka próbuje mnie motywować i z radością wręcza mi "Juz Amma", książeczkę zawierającą trzydziestą część Koranu. Zaczynamy od sury al Fatiha i najkrótszych sur od końca. Obie wiemy, że nie jestem do końca gotowa na ten krok, bo nadal dukam i stękam, ale podejmuję się go z zapałem. Oczywiście na tym etapie oduczam się sur, które znam na pamięć i muszę się ich uczyć od nowa. Z odpowiednim tadżłidem - prawidłową wymową wszystkich liter i zasad przy ich łączeniu. Poraz kolejny czuję, że cała moja dotychczasowa praca jest do niczego, skoro nawet surę al Fatiha i al Ikhlas znam źle. Godzinami ćwiczę każdą kolejną surę, by ją zdać i przejść do kolejnej. Przez niemal połowę Juz Amma zakuwam je po prostu na pamięć. Nadal nie potrafię płynnie czytać. Mówię o tym nauczycielce za każdym razem, gdy mnie chwali, ale celowo to ignoruje. Zapewne martwi się, że się poddam. Jest z tego jednak pożytek, bo w pierwsze dwa Ramadany czytam codziennie sury, które już potrafię, z Juz Amma, a więc trochę Koranu. W drugim roku mąż próbuje mnie uczyć sury Baqarah, na którą nie jestem gotowa - poddajemy się po trzech dniach, jej wersy są dla mnie po prostu zbyt długie i zbyt trudne. Czuję się do niczego. Nie będzie żadnych skrótów. Idę do przodu wolniej niż żółw. Nie wiem czy można w ogóle powiedzieć, że idę. Może trochę się czołgam.

Trzeciego Ramadanu czytam cały Juz w ostatnich dziesięć nocy, choć nadal trwa to prawie dwie godziny (osobie, która dobrze czyta, zajmie to maksymalnie pół godziny). Ponad trzy lata trwa moja nauka czytania Koranu i rzucanie jej na długie miesiące w międzyczasie, "bo to za trudne". Po trzech latach męczę się z ostatnią surą Juzu Amma, dość długą. Koleżanka, która słucha i poprawia, gdzie robię błędy, mówi mi, że czytam z płynnością. Nie zgadzam się z nią, ale pojawia się w mojej głowie myśl, żeby zacząć resztę Koranu. I zaczynam, odsłuchując nauczyciela na youtube, wers po wersie. Nadal stękam, ale powoli idzie mi coraz lepiej. Proszę Allah poprzez du'aa, by nauczył mnie Koranu. Próbowałam tak długo sama, tym tempem nie przeczytam go całego do śmierci. Potrzebuję Jego pomocy.

Kiedy postanawiam przeczytać go od początku do końca, sprawdzając każde słowo, czy czegoś nie przekręciłam, poraz pierwszy czuję, że czytam Koran tak naprawdę. Jest to moment niemal magiczny. Czuję, jak w moim sercu wypełnia się pewnego rodzaju pustka, o której istnieniu nie miałam pojęcia aż do teraz. Co piątek czytam surę Kahf, najpierw trwa to prawie dwie godziny, po kilku miesiącach godzinę, aktualnie około czterdziestu minut. Moje odległe marzenie zostaje spełnione, jestem szczęśliwa. Z czasem czytam coraz płynniej choć nadal sobie nie ufam, więc wszystko sprawdzam. Tu i ówdzie nadal popełniam błąd, jeszcze długa droga przede mną.

Trzy i pół roku później odkąd zaczęłam się uczyć, siedzę w salonie pijąc poranną kawę i słucham Koranu. Recytator dociera do ostatniej, trzydziestej części Koranu. Wszystkie sury są znajome, cierpieliśmy wspólnie obecność mojej męki nad nimi miesiącami. Słucham sury Bayyinah, pamiętam dokładnie jak się jej uczyłam, jak wiele trudu mi sprawiła przez swoje dłuższe wersy w porównaniu do poprzednich (od końca) sur. Pamiętam jaka szczęśliwa byłam, kiedy ją zaliczyłam. Słucham sury Ad Duha, byłam w siódmym niebie będąc w stanie ją przeczytać, bo tak często jej słuchałam od początku swojej przygody z islamem. Rozbrzmiewa też sura al Balad - nad jej płynnością namęczyłam się tak długo, że większość czytałam z pamięci, ale dało wtedy mi to mnóstwo satysfakcji. Moja koleżanka zdała ją w tym samym czasie i pamiętam jej ogromne szczęście, że mnie dogoniła. Poszłyśmy po zajęciach na kawę i ciastko. Dociera do mnie, że te lata męki nad każdym wersem i poczucia, że nigdy mi się nie uda, zaowocowały czymś pięknym. Zaowocowały osobistą relacją z Koranem. Wspomnieniami z każdą kolejną surą. Gdybym podłapała je tak szybko, jak robią to małe dzieci w madrasach, byłyby po prostu kolejnym rodziałem, kolejnym zbiorem wersów. Nie miałabym do czego wracać, kiedy je słyszę lub czytam. Nie miałyby wyjątkowego znaczenia w mojej długiej podróży przez proces nauki Koranu. Nie kochałabym ich tak bardzo. Ostatecznie nie było łatwo, lecz było warto. Sama też jestem sobie winna, że nie prosiłam o pomoc w du'aa o wiele prędzej, ponieważ odkąd zaczęłam to robić, nagle wszystko poszło z górki.

Sadeemka