O tym jak zaprzepaściłam 231 lat feminizmu w trzy sekundy | Historie muzułmanek #71

Przeszłam na islam i zakładam chustę. Wypowiedzenie tych słów trwa trzy sekundy.

Kiedy obwieściłam, że wyszłam za mąż za obcokrajowca, wykruszyło mi się około 3/4 znajomych. Kiedyś myślałam nawet, że przyjaciół. Reszta nie wiedziała, jak zakończyć znajomość, choć odczuwałam nieprzyjemne niedopowiedzenia, więc kiedy kilka lat temu straciłam konto ma facebooku w wyniku ataku hakerskiego, odetchnęłam z ulgą. Już ich nie było. Do kilku osób napisałam, zakładając po kilku tygodniach nowego messengera, ale był brak odzewu, pomimo przeczytanych wiadomości. Tak miało być. Zostały cztery osoby, które poinformowałam o przejściu na islam dopiero wtedy, kiedy byłam na to gotowa. Najbliższa mi osoba stwierdziła, że zaprzepaszczam wszystko, o co my, kobiety, walczymy. Zabijam feminizm „zachuszczajac” się. Nie mogła tego przełknąć. Padło dużo niepotrzebnych, przykrych słów. Przeprosiła później, że ją poniosło, ale to, co raz zostało powiedziane, zostaje z nami na długi czas. 

Rodzina stwierdziła, że delikatnie mówiąc ponosi mnie i zaczęli mnie wypytywać, jak na egzaminie. Dałam im kilka dni na odpoczynek od tematu i udajemy teraz, że rozmowy nie było. Najważniejszym dla nich pytaniem było a co z świętami? No normalnie mamo, zjem barszczyk, nie będzie opłatka ze mną, napcham się pierogami. Reszcie napisałam, że jak mają z tym problem, nie muszą odpisywać i zakończymy na tym. Każda z tych osób napisała, że ich to nie obchodzi, dopóki jestem szczęśliwa. Oni również pytali, czy mogą mi składać życzenia świąteczne. 

Było i nie było źle. Emocje już poopadały, ponieważ było to tak dawno. 
Poinformowałam innych kilka lat po mojej szahadzie, ponieważ nie chciałam, aby popsuli mi początki życia w islamie negatywnym gadaniem, przykrymi słowami czy potencjalnym zerwaniem kontaktu.

Zaprzepaściłam zatem feminizm, bo kobiety walczą o wolne sutki w miejscach publicznych i brak bycia obiektem seksualnym dla mężczyzn, a ja się zachuszczam, zakrywam, ubieram w namioty. No trudno. I tak nigdy nie chodziłam w „wyzwalającej” mini i nie paliłam staników w proteście.

Zaprzepaściłam feminizm, bo kobiety walczyły o prawo do pracy zarobkowej, aby nie być zależnymi od mężczyzn, a ja sama, z własnej woli, zniewalam się szariatem. Szczegółem jest, że dalej pracuję, mniej, ale nikt mnie w piwnicy nie zamyka. Mam nawet taki żarcik, że nie umiem w islam, bo nie mam domu z piwnicą. Ale już moja znajoma katoliczka, mama na cały etat, jest zaradną, świetną kobietą, matką, żoną, organizatorką ogniska domowego, a jej mąż jest ucieleśnieniem wszystkich cnot, bo zaopiekował się nią i rodziną. „Każda by chciała takiego”. Torcik tak słodki, że aż mdli. Różnicą jest tylko wyznawana wiara. 

Zaprzepaściłam feminizm, bo gotuję domowe obiady, zamiast coś na szybko jak wrócę z pracy i nie jest to gotowe danie odgrzane w mikrofali. Prawdziwa kobieta jest przecież wykończona pracą zarobkową i nie ma czasu na takie bzdury, jak rodzina, a ja jestem uwiązana do garów i nie mam życia. 
To nam właśnie wmówiono. Że praca na zewnątrz jest ważniejsza niż nasze prywatne życie. Niż nasz dom, dzieci, mąż, rodzina dalsza i bliższa. 

Zaprzepaściłam feminizm, bo straciłam prawo do połowy majątku. Dostanę nędzne 1/4 albo mniej. Optymistki zakładają, ze będę napewno żyć dłużej niż on - w sumie to może jednak dobrze mi życzą. Tylko że ja ten swój spadek w 100% zachowam dla siebie, a męska część spadkobierców będzie z tej swojej dużej części musiała zaopiekować się mną. 

Zaprzepaściłam feminizm, bo konsultuję z mężem większość decyzji. 
Przecież prawdziwa kobieta wydaje swoją pensję na co chce, nie konsultuje budżetu domowego z nikim i oszczędza tylko dla siebie. 

Zaprzepaściłam feminizm, bo mówię mężowi gdzie i z kim wychodzę. 
Ba, nawet pytam się, czy mogę wyjść. Nie widuję się z mężczyznami na osobności. Zniewolenie. Przecież walczyły o to, że kobieta wychodzi i widzi się z kim chce i jej facet ma się nie martwić o kolegę
 
W ich opinii zaprzepaściłam siebie, swoją wolność, ciało, duszę, ubiór. Stałam się głupia, niezdolna do życia i podejmowania własnych decyzji. 

W mojej opinii zyskałam to, czego mi brakowało, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki nie zwróciłam zachodniej wolności. 

Zyskałam własną wolność. 
Uwolniłam się od presji, że muszę się z wszystkimi ścigać, sprawdzać, kto jest lepszy. Z mężczyznami - jako równa im pod względem fizycznym. W pracy o to, kto wypełni więcej tabelek, wpadnie pierwszy na jakiś pomysł. Że dam radę spać 4h, harować w pracy przez 8h, a potem zająć się niepełnosprawnym dzieckiem, bo bez terapii będzie duże opóźnienie w rozwoju. Do tego ugotować pełnowartościowy posiłek, nie używając półproduktów, posprzątać dom, aby wyglądał tak, jak gdyby nikt w nim nie żył, wyprać, wyprasować, zadbać o siebie wewnętrznie i swój wygląd również...

Możecie powiedzieć, że facet ma obowiązek pomagać w domu. Oczywiście, że ma. Ma obowiązek, a nawet to sunna pomagać w domu. Skończyło się zatem proszenie i namawianie do tej „pomocy”. 

Mam swój własny dom, własne finanse, możliwość robienia tego, co sprawia mi przyjemność, nie muszę się martwić, że jestem z tym wszystkim w życiu sama. 
Wcześniej nie miałam tego komfortu. Zatem tak. Zaprzepaściłam szczęśliwie dwa wieki feminizmu. I jest mi z tym doskonale.

Salma